![]() |
Pełna wersja |
Miejsce wypadku (fot. ze zbiorów autora)
Przy łańcuckim Rynku już od wielu lat zatrzymywały się autobusy jadące w stronę Rzeszowa i Leżajska. Ludzie przyzwyczaili się, że stąd jest najbliżej aby dostać się w różne miejsca Podkarpacia. Mało kto posiadał wówczas samochód więc korzystano masowo z komunikacji autobusowej. Szczególnie tłoczno było w tzw. dni targowe (wtorki i piątki), kiedy to do miasta przybywali okoliczni rolnicy aby na placu przy tzw. stawie browarnym sprzedawać swoje produkty. Ówczesne autobusy tzw. Jelcze kursowały z przyczepami w których w porannych godzinach trudno było znaleźć wolne miejsce. W upalne dni atmosfera wewnątrz takich pojazdów stawała się delikatnie mówiąc nie do wytrzymania. Na dworcu panował ścisk - nie wiadomo było kto wsiada a kto wysiada. Bezładna masa ludzi kłębiła się wśród zapchanych autobusów. Nikt nie podejrzewał, że w miasteczku może dojść do jakiegoś wypadku z udziałem autobusu. Ale w przeszłości doszło już do wypadku z udziałem łańcuckiego autobusu. Doszło do niej w... 1928 roku na drodze wyjazdowej do Łańcuta. Zwróćmy uwagę na datę, szczególnie na dwie ostatnie cyfry roku.
Nikt nie przypuszczał, że w chwili gdy cyfry te będą przestawione dojdzie do kolejnej tragedi. Wówczas, przed wojną, autobus wiozący piętnastu pasażerów do łańcuckiego grodu, trzy kilometry za Rzeszowem, w Krasnem, na ostrym zakręcie napotkał jadącą z przeciwka furmankę. Kierowca autobusu chciał gwałtownie skręcić w przeciwną stronę, jednak nie zdążył i wpadł na konia i wóz po czym przewrócił się na dach. Z rozbitych okien próbowali wydostać się poranieni pasażerowie. W sumie ciężko ranne zostały dwie osoby. Zatrzymywano przejeżdżające dorożki, które lżej rannych - w sumie sześć osób - odwiozły do rzeszowskiego szpitala. Jednak autobus został doszczętnie zniszczony. A w Łańcucie ludzie zaniepokojeni czekali na swoich bliskich. Ponieważ telefony nie były tak powszechne o wszystkim na rynku miasta zawiadomił jeden z funkcjonariuszy Policji Państwowej.
Feralny dzień
Ale wróćmy do 8 lipca 1982 roku. Na nieistniejącym już dzisiaj Dworcu Autobusowym w centrum miasta (przy Rynku) pasażerowie czekali na autobus do pobliskich Bud Łańcuckich. Zbliżało się południe. Gęstniał tłum pasażerów. Około godziny jedenastej rozpędzony autobus marki Autosan zamiast zatrzymać się na wyznaczonym stanowisku wjechał w inny przystanek i... czekających na nim pasażerów przy okazji "kosząc" metalowe zadaszenie oraz ławki. Uderzył także w siedzących ludzi oraz w przód kolejnego autobusu relacji Łańcut-Markowa.
Lekarze własnymi samochodami transportują poszkodowanych
Na przystanku wybuchła panika. Zginęły trzy kobiety (jedna natychmiast), ciężko rannych zostało osiem osób (w tym jedna w stanie krytycznym, która później zmarła). Przejmujący widok potęgowały porozrzucane siatki z zakupami, buty, resztki szkła z przedniej szyby feralnego autobusu oraz - co najbardziej drastyczne - kałuże ludzkiej krwi. Autobus "Autosan" miał wgnieciony cały przód oraz wtłoczone w siebie resztki konstrukcji metalowej przystanku.
Na miejscu tragedii niemal natychmiast pojawiły się karetki pogotowia, jednak... zabrakło ich dla wszystkich poszkodowanych. Na pomoc pospieszyli zatem lekarze z miejscowego szpitala, którzy własnymi samochodami transportowali chorych do łańcuckiego szpitala. Teren wypadku otoczył oddział wojska, przybyła ekipa dochodzeniowo-śledcza z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Rzeszowie.
Co z naszymi dziećmi?
W tym czasie, jak zwykle od kilkunastu lat, odbywały się w Łańcucie Mistrzowskie Kursy Interpretacji Muzycznych. Na warsztatach gościły dzieci z całej Polski. Wśród ich rodziców wybuchła panika, że któreś z nich mogło znaleźć się w wypadku. Rozdzwoniły się telefony do tutejszej komendy Milicji Obywatelskiej i Urzędu Miasta. Na szczęście żaden z kursantów nie był obecny wówczas na dworcu. Jak pisały ówczesne "Nowiny Rzeszowskie" (nr 134) - piórem redaktora Edwarda Wisza - w Komendzie Miejskiej Milicji Obywatelskiej przesłuchiwano kierowcę - człowieka od trzydziestu dwóch lat jeżdżącego za kółkiem. Okazało się, że "probierz" wykazał iż kierowca feralnego autobusu dzień wcześniej spożywał alkohol. Przyznał, że pił "setkę", a w dniu wypadku... piwo. Winny wypadku tłumaczył także, że kiedy podjeżdżał na przystanek, "kierownica mu nie odbiła i hamulce nie takie"...
Kierowca został zatrzymany przez milicję. A wspomniana katastrofa autobusowa, która była szokiem dla małego miasteczka pochłonęła ofiary śmiertelne. W wypadku zginęły: Jadwiga Sołtys z Sanoka (żona znanego historyka i regionalisty z Sanoka, który pracował m.in. w Muzeum Budownictwa Ludowego), Wiesława Czapka z gminy Sędziszów Małopolski oraz Maria Trojnar z Albigowej. Wśród poszkodowanych byli pasażerowie z Rzeszowa, Kraczkowej i Albigowej. Dziś nie ma już tego dworca, znajduje się tutaj parking, a autobusy na nowym dworcu autobusowym - o ironio - nie cieszą się już takim zainteresowaniem.